Szliśmy ulicą Świętojańską. Miśka i Poldek, jak zwykle, ciągnęli mnie do ich ulubionych lodów.
- Ja dzisiaj chcę trzy kulki – radosnym głosem zaanonsowała Misia.
- A mnie, jak zawsze, wystarczą dwie – uspokoił mój portfel Poldek.
Zanim jednak dotarliśmy do cukierni, zatrzymałem się przed katedrą św. Jana.
- Pamiętacie opowieść o syrenie? Skąd się wzięła?
- Oczywiście – żachnął się Poldek. – Pamięć mamy jeszcze dobrą.
- Może dobrą, ale krótką! – zamruczałem pod nosem, a na głos powiedziałem – To spójrzcie na drzwi katedry.
Dzieci podeszły bliżej i zaczęły się im przypatrywać. Coraz uważniej.
- Syreny i orły, ale… - pewny na początku głos Miśki, jakby zawisł w powietrzu. – Ta syrena na górze, po lewej stronie, to też syrena?
- Też – potwierdziłem.
Poldek wpatrywał się w niezwykłą postać na drzwiach, i widać było, że coś mu się nie zgadza.
- Przecież nie ma rybiego ogona. To w ogóle nie przypomina syreny. To jakiś babosmok z lwim ogonem.
- A jednak! Tak właśnie wyglądał kiedyś herb Warszawy. Taki portret syreny widniał na okładce księgi miejskiej. I to on, a nie legenda, którą już poznaliście, jest chyba kluczem do odnalezienia odpowiedzi, skąd się wziął nasz herb.
Dzieci patrzyły na mnie wzrokiem, który mówił jasno: „Ciekawe, jak teraz z tego wybrniesz!”
- W miejscu, gdzie dzisiaj jest osiedle Mariensztat, tam gdzie co roku przed Gwiazdką chodzicie sobie zrobić zdjęcie z ogromnym miśkiem z kolorowych ledowych lampek, istniała przed wiekami wieś.
- To już wiemy, należała do Warsza. Powtarzasz się – Poldek spojrzał na mnie z politowaniem.
- Ale nie wiecie, jak ów rycerz się nazywał.
- No, Warsz, przecież – rzuciła Miśka.
- To było jego imię, a nazywał się Rawicz. Każda rodzina szlachecka miała swój symbol, herb, trochę jak miasto… Rodzina Rawiczów miała w swoim herbie pannę jadącą na grzbiecie niedźwiedzia. Profesor Aleksander Gieysztor, wielki znawca tamtych czasów, pomyślał, że to właśnie ten herb mógł być wzorem dla mieszczan warszawskich. Kiedy rysunek takiej panny jest duży trudno go z czymkolwiek pomylić, ale kiedy jest odbity na niewielkiej woskowej lub lakowej pieczęci, jego kontury się zacierają i nie widać dokładnie co on przedstawia. Dlatego profesor sformułował opinię, że jakiś kopista, robiąc odręczny rysunek z pieczęci Rawiczów, zamiast panny na niedźwiedziu narysował pannę na smoku, a z tego zrobiła się dziwna postać smokopanny. Taka, jaką widzicie na drzwiach. A potem, przez wieki, ten symbol ewoluował, czyli się zmieniał. I na drzwiach naszej katedry możecie teraz zobaczyć jak syrenki zmieniały się przez te setki lat. Aż do dzisiejszej panny z rybim ogonem. Wejdziemy do środka?
- Przecież, lody… – jęknął Poldek. Misia też spojrzała w kierunku kawiarenki. Doszedłem do wniosku, że historię cudownego krucyfiksu znad Bosforu trzeba będzie na jakiś czas odłożyć. I już po chwili zajadaliśmy się lodami. Ja, dziecko XX wieku wychowane na waniliowych i śmietankowych, z lekkim obrzydzeniem patrzyłem na te o smaku smerfowym znikające w ustach Miśki.
Andrzej Papliński
17 lipca 2020 roku