„Aleja Zasłużonych” to dramat o artystce, napisany przez artystę dla artystów. Bycie artystą, jak się okazuje, choć wzniosłe i piękne, jest bardzo trudne, bo ta wzniosłość i to piękno zderzają się z brutalną, przyziemną rzeczywistością i często z nią przegrywają. Gdy myślimy „Artysta” - nie „artysta”, - wyobrażamy sobie sięganie gwiazd, czujemy wzruszenie, radość, cierpienie, słyszymy płacz, jęk, krzyk, widzimy czysty błękit nieba i wzniesione ku niemu oczy marzyciela, ale nie widzimy człowieka, który musi jeść, płacić rachunki, nakarmić dzieci. Artysta dostaje dyplomy albo statuetki w ramach wyróżnienia, bo to, co robi, się podoba. Ale dyplomem się nie nakarmi, a zapłaty nie ma. Gdybym teraz powiedziała, że właśnie o tym jest sztuka Mikołajewskiego, bardzo bym ją spłyciła, a czytelników oszukała.
Bohaterką sztuki jest poetka w wieku już emerytalnym, która boi się, że gdy umrze, jej mąż nie będzie miał za co ją pochować. Szuka więc sposobu na pochówek w Alei Zasłużonych, bo tam „trzeba być zasłużonym”, ale nie trzeba płacić. Bohaterka nie robi tego z próżności, nawet kpi z tych, którzy znaleźli się w Alei, kpi z ich „zasług”, widzi w tym jednak szansę, aby pomóc mężowi w przyszłości. W jej wypowiedziach i zachowaniu widać jednocześnie desperację i bezradność. Ona wie, że „pisanie to jest forma istnienia, to jest wielkie dźwiganie”.