Trwa piąty dzień powstania. W całym mieście zostają zorganizowane świetnie działające kuchnie polowe, często doposażane przez mieszkańców miasta. Królują zupy, kasze, konserwy mięsne. Z napoi – kawa. Lub, częściej, jej substrat — kawa z żołędzi, potocznie zwana żołędziówką.
Żołędziówką od wieków gościła na naszych stołach. Pito ją w chłopskich zagrodach, pito w szlacheckich domach. Nad zaletami kawy z żołędzi rozwodził się ks. Krzysztof Kluk w 1786 roku: „Są przecież [żołędzie] użyteczne i zdrowe dla ludzi zażywając palonych na kawę”. Jej wielkim fanem był sam Fryderyk Chopin: „Dnia 18 sierpnia Jaśnie Pan Fryderyk Franciszek Mikołaj Jakub Chopin wypił siedem filiżanek kawy żołędziowej, spodziewać się trzeba, iż niedługo osiem wypije” - możemy przeczytać w jego „Kuryerze Szafarskim” z1824 roku. Z czasem popularność żołędziowej kawy zmalała. W czasie II wojny światowej, kiedy prawdziwa kawa była trudno dostępna, ze względu na złą, delikatnie mówiąc, aprowizację oraz horrendalne ceny, jakie osiągała na czarnym rynku, żołędziówka na nowo zagościła w domach wielu warszawiaków.
Postanowiliśmy odtworzyć przepis na kawę z czasów okupacji, upraszczając go, jak najbardziej się da. Oryginalna bowiem receptura należy do jednej z najbardziej pracochłonnych kulinarnych formuł, z jakimi mieliśmy ostatnio do czynienia. Upraszczając ją, wyszliśmy z założenia, że w trakcie powstania nikt nie miał zbyt dużo czasu na przygotowywanie zawiłych przepisów, zatem żołędziówkę przygotowywał tak jak my, lub dysponował gotowym proszkiem, który wystarczyło zwyczajnie zalać wrzątkiem.