Wisząca Skała to australijska góra, która za sprawą pisarki stała się tajemniczą górą i atrakcją turystyczną, a do rangi mitu urosła dzięki filmowi Petera Weira osiem lat później. Oglądając nową adaptację w Teatrze Narodowym nie sposób oderwać się myślami od filmowego „Pikniku...” i porównań z nim, ale Lena Frankiewicz znalazła w powieści Australijki nowe znaczenia. W jej spektaklu Wisząca Skała jest symbolem pierwotnego świata Aborygenów i przypomina obiektyw, do wnętrza którego zmierzają bohaterki, mieszkanki znanej renomowanej pensji, uczestniczki pikniku zorganizowanego w upalnym dniu św. Walentego. Początek sztuki to pokaz fotografii z początku XX wieku, z czasów kolonizacji, na które spoglądamy z perspektywy Alberta, syna kolonizatora Michaela Fitzhuberta, jednego ze świadków tajemniczego zniknięcia uczennic i jednego z poszukiwaczy zaginionych. To fotografia staje się pierwszym tropem do rozwikłania zagadki Wiszącej Skały, choć tropem niejednoznacznym, bo „kłąb myśli opiera się rozwikłaniu”, jak czytają bohaterki w jednym z pism Zygmunta Freuda. Fotografia jest tu łącznikiem między teraźniejszością a przeszłością, fotografia opowiada o przeszłości, ale już na początku przedstawienia słyszymy słowa Alberta-narratora: „Nie ufajcie opowieściom o przeszłości”. Wszak fotografia to fragment świata wyjętego z kontekstu czasowego i przestrzennego. Daje pozorną wiedzę o przeszłości, często „kłamie”, zwodzi, jak ludzka natura. I to kolejny trop reżyserki.
Przedstawienie w dużej części ma charakter oniryczny. Słowem często słyszanym ze sceny jest „alcheringa” – czas wiecznego snu. Dla Aborygenów to początek wszystkiego, czas tworzenia świata, do którego mogą się oni przenosić poprzez rytuały. Podczas pikniku, w samo południe upalnego dnia zatrzymują się zegarki. Dziewczęta i nauczycielki zapadają w sen. Godzina 12.00 i groźna tajemnicza Wisząca Skała stają się granicą pomiędzy jawą a marzeniem sennym, pomiędzy życiem a śmiercią, między pierwotnymi instynktami a zniewalającym je gorsetem. W przedstawieniu w tę przestrzeń pierwotności przenoszą się bohaterki, co widać w egzotycznych, „dzikich” zachowaniach, tańcach, gestach. Jednym z nich jest zdjęcie gorsetu, który ludzie cywilizowani sami sobie założyli i stali się jego niewolnikami. Gorset oznaczał wyższą klasę, dobre pochodzenie, ale mocno zaciśnięty sprawiał ból, był symbolem uprzedmiotowienia kobiety. Miranda, Irma, Miriam i Edyta uciekają, chcą poznać Wiszącą Skałę. Zdejmują gorsety, wspinają się i znikają. Ginie też jedna z opiekunek. Edyta wraca, ale nie potrafi powiedzieć, co się stało. Nie dotarła na Wiszącą Skałę. Odnajduje się też Miriam, ona dotarła na tę drugą stronę, ale też nic nie pamięta. Tylko jest już innym człowiekiem. Doświadczyła wolności, której nie znała. Zdaje się, że Wisząca Skała na zawsze uwolniła z niewygodnego gorsetu Mirandę i Irmę.
Czym jest zatem Wisząca Skała? Jaka jest jej tajemnica? Lena Frankiewicz podpowiada różne rozwiązania. Przywołany na końcu szekspirowski Prospero stał się symbolem kłamcy, kolonizatora, który w dobrej wierze cywilizuje Kalibana, zakłada mu gorset, odbierając tym samym wolność. Jak napisała kiedyś Katarzyna Cholewińska, Kaliban „były szczęśliwszy, gdyby pozwolono mu trwać w jego stanie dzikości”. Dlatego się buntuje, pragnie wyzwolenia. Jak dzisiaj płonący australijski busz.